Pokusa, "Zero", żródło: www.facebook.com/pokusa |
Dokąd żuczek nazywany Pokusą toczy swoją kulkę i po co?
Jazz jest mocno podobny do liberalnej demokracji. Ta ostatnia to szeroki pakiet ideologiczno - instytucjonalny. Demoliberalizm pozwala na zatrważająco szerokie spektrum wariacji, które w swych skrajnych wymiarach mogą się nawet po części wykluczać, niemniej jakiś jeden idiom tych wariacji jest ciągle zachowywany (np. minimum demokracji w modelu poliarchii Roberta Dahla zawiera się rdzeń rzeczy, o które mam na myśli). Jazz także posiada jeden wspólny, znany wykonawcom i słuchaczom idiom, a zróżnicowanie jazzowych form sprawia, że każdy może znaleźć coś dla siebie. Liberalna demokracja czasem obywa się także jako wyzbyta idiomu, tkwi w samozadowoleniu i przekonaniu, że jest uniwersalistyczną ideologią, której żadna inna nie może się równać. W tym samozadowoleniu rządzący ograniczają się do zarządzania idealnym pakietem ideologiczno - instytucjonalnym, który na mocy władz umysłowych człowieka został stworzony, lecz czy nadal pozostaje demoliberalizmem? Analogicznie niektórym jazzmanom zdaje się, że samo ogrywanie jazzowego probierza w różnych wariacjach nobilituje tworzoną przez nich twórczość do rangi sztuki przez wielkie "SZ" - niestety, ale muzyczne karlenie gigantów jazzu swych czasów, którzy utracili poczucie esencji, obserwujemy także dzisiaj i wobec niektórych nawet wyczerpaliśmy głębokie, człowiecze pokłady zażenowania. Nie wymagajmy jednak od starych klasyków, że będą w tej samej formie, w jakiej byli 40 lat temu - jednak zacznijmy wymagać czegoś od młodych apologetów.
Nie chcę prowadzić tej dramaturgii dalej i próbować odwlekać sądu na ostatni akapit, więc powiem to teraz - debiut Pokusy nie spełnia wielu warunków, które spełniają dobre płyty z muzyką jazzową i improwizowaną. Biorę pod uwagę to, że płyta została nagrana prawie 3 lata przed ukazaniem się tego materiału - jednak to nie usprawiedliwia w żadnym stopniu wydania kiepskiej płyty. Z zaciekawieniem obserwuję karierę tego młodego składu - zarówno uznanie wśród organizatorów imprez, jak Jazz Jantar, którzy w opisie grupy mówią o niej jako o nadziei polskiego jazzu, nieźle prezentują się także dostępne w sieci nagrania, a także dokonania poszczególnych członków grupy (szczerze intrygujący"Zbiór" wydany przez Wounded Knife albo udziały w Impro Mitingach). Gdy dostałem płytę, moja wyobraźnia została dodatkowo zainfekowana wzrostem oczekiwań przez występującą na okładce osobę producenta i wydawcy, którym jest sam Maciej Chmiel, mastering robił przesławny Piotr Nykiel, a całość była nagrana w legendarnym Analogowym Rogalowie, należącym do bożyszcza polskiej sceny niezależnej Wojceka Czerna. I w zasadzie na imponującej liście płac zalety tej płyty się kończą, bo po prawdzie, nawet samo brzmienie płyty zawodzi - dominuje w miksie perkusja Oltera, która skutecznie zagłusza wszystko inne. A to nie koniec tej smutnej historii.
Filip Szałasek pisząc w podsumaniu Anno Domini 2015 zobrazował stan muzyki wydawanej w ubiegłym roku gwałtownym i gniewnym gestem zrzucania z głowy słuchawek. W moim przypadku doświadczenia obcowania z "Zero" było to raczej odrętwiałe niedowierzanie. Całość mocno aspiruje w yassową stronę, muzyka chciała by być, zgodnie z nomenklaturą Pick Up Formation, free punk funkiem. Pomimo wyrażonych werbalnie w tytułach inspiracji Fire! (z utworem "Fire!"), Peterem Brotzmannem ("Peter The Machine Gun") czy Ornettem Colemanem ("Cornette") tych trudno konkretnie uzewnętrznionych na "Zero" szukać. Ba, cała płyta wieje przeraźliwą nudą, a jednorodność kolejnych improwizacji Kryszka została tu podniesiona do rangi sztuki. Chciałbym powiedzieć także cokolwiek o grze Bryndala, gdyby nie to, że kontrabasu się słyszy tu niewiele ponad smutne dudnienie, któremu nie pomagały nawet skomplikowane zabiegi, które poczyniłem na equalizerze. Tam gdzie go słychać, ogranicza się do odgrywania monotonnych tematów, nieporadnie próbując improwizować - najlepsze partie kontrabasu słyszalne są we "Flying Panda", gdzie Bryndal posługuje się smyczkiem. Kryszk także zawodzi i nie wydobywa z saksofonu zbyt wiele - w większości momentów, gdy nie były odgrywane szkolne tematy, miałem wrażenie, że wszystkie frazy to alikwoty jednego dźwięku - a przecież saksofon to nie fujara wielkopostna, tylko potencjalne narzędzie totalnej destrukcji. Olter, którego dadaistyczna gra na "Zbiorze" wywoływała we mnie pomruki zadowolenia, a na płycie Pokusy wydaje się być chaotyczna i niepewna - po za tym tomy mają więcej basowej głębi niż sam kontrabas, a wygłośnione na siłę blachy drażnią i są jednym z powodów, dla których chciałbym zrzucić słuchawki z głowy.
Jednak głównym powodem, który powoduje, że z "Zero" nie jestem kontent, to przede wszystkim bezpowrotne utracenie mojego ziemskiego czasu, jaki mi został na tym łez padole. Poza tym płyta ta nie wywołuje we mnie żadnych jazzowych emocji, w pamięci zostały mi tylko strzępy singlowej "Shoshany". Nie ma w tej płycie tej szpili, który ruszyłaby moją wrażliwość. Nie znajduję tu huraganowej siły free lub avant jazzu, nie znajduję tu nawet poprawnie wykonywanej namysłowszczyzny, ani poprawności na miarę wytwórni For Tune. Tak jak demokracja liberalna, zadowalając się fasadowością utrzymania w instytucjonalnej sprawności państwa zbliża się niebezpiecznie do kultu cargo, tak Pokusa będąc obiecującym składem złożyła przed słuchaczami płytę będącą imitacją jazzu, która daleko nawet to yassowej swady, samoświadomości i humoru. Nie bez powodu piszę ciągle o liberalnej demokracji, bo metafora ta idzie jeszcze dalej. Większość jej instytucji wyraża model nieustającej, choć ujarzmionej rewolucji, jest na tyle elastyczna, aby pozostać jednak stabilną otuliną życia. Jazz to także rewolucja w danym idiomie, bo jak słucham jazzu, to oczekuję siły emocji i ekspresji, gdy słucham free jazzu, chcę przeżyć mistyczno-estetycznych, gdy ktoś powołuje się na Brotzmanna, to powinien napierdalać i zgnieść każdego robaczywego recenzenta. Dlaczego zatem nie zostałem zgnieciony i nadal się ruszam? Dlaczego też szybko zapomnę o tej płycie i nie będę chciał do niej wracać?
Chciałbym podejść do tej płyty z empatią, zrozumieniem, bo wiem, że materiał nagrany został parę dobrych lat przed jej wydaniem, lecz ta płyta, niezależnie od tego co i jak Pokusa gra obecnie, ukazała się dzisiaj na fizycznym nośniku, nie została wrzucona na bandcampa do pobrania za darmo, jako świadectwo i pamiątka niegdysiejszej niedojrzałości i muzycznego dziecięctwa. Nie odmawiam prawa do nauki na błędach nikomu, lecz ja w tym błędach nie chcę partycypować, jako słuchacz chcę dostać dzieło, które nie będzie budowało we mnie zgorzknienia, które było głównie spowodowane tym, że chciałem znaleźć w tej płycie choć jeden moment olśnienia, co jednak nie udawało się nigdy.
Chciałbym podejść do tej płyty z empatią, zrozumieniem, bo wiem, że materiał nagrany został parę dobrych lat przed jej wydaniem, lecz ta płyta, niezależnie od tego co i jak Pokusa gra obecnie, ukazała się dzisiaj na fizycznym nośniku, nie została wrzucona na bandcampa do pobrania za darmo, jako świadectwo i pamiątka niegdysiejszej niedojrzałości i muzycznego dziecięctwa. Nie odmawiam prawa do nauki na błędach nikomu, lecz ja w tym błędach nie chcę partycypować, jako słuchacz chcę dostać dzieło, które nie będzie budowało we mnie zgorzknienia, które było głównie spowodowane tym, że chciałem znaleźć w tej płycie choć jeden moment olśnienia, co jednak nie udawało się nigdy.
"ZERO"
Casablanca Studio
CS 001
17 marca 2016
CZYTAJ TAKŻE RECENZJE PŁYT Z JAZZEM IMPROWIZOWANYM:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz