środa, 9 marca 2016

Idealna skala napierdalania - Melisa - Dla Melizy/Koncert w Chmurach

źródło: melisa.bandcamp.com/album/dla-melizy
Codzienne i potoczne metody recepcji czegokolwiek, a na pewno zaś muzyki, obejmują również reakcje o charakterze emocjonalnym. Emocje zaś wyrażane są najczęściej werbalnie. Co do wokabularza, jaki może mieć zastosowanie w opisie muzycznej emocji nie ma granic - kończą się one bodaj wraz z łamami Ruchu Muzycznego, ale i co do tego nie można mieć pewności. Wulgaryzmy znalazłem nawet w Glissandzie i choć na prawie cytatu, to jednak. Nie bójmy się wulgaryzmów, wszak to nadal część słownika, a na klinicznym przypadku Melisy sprawdźmy karierę określenia "napierdalać".

Na początek chciałbym jednak zwrócić uwagę, że określenie, że jakiś zespół "napierdala" jest stare jak noise, czyli prawdopodobnie jak sam świat. Obecnie napierdala się "napierdalaniem" przede wszystkim w odniesieniu do muzyki gitarowej - ileż razy widziałem to określenie w Noise Magazine, tego sam nie chcę wiedzieć, nie wspomniawszy o internetowych magazynach, zinach i blogach. Słowo "napierdalać" odmieniane jest w tak wielu muzycznych kontekstach, że chciałoby się, aż zadać pytanie - gdzie napierdalanie się kończy, a gdzie zaczyna? Czy należałoby może usystematyzować "napierdalanie" nie w ramach rutynowego i codziennego aparatu poznania lecz w usystematyzowanej metodologii? Czym w istocie jest napierdalanie?

Wstępna hipoteza powinna brzmieć następująco - napierdala każdy. Lecz czy aby na pewno? Przyjmijmy, że wartością zero w skali napierdalania będzie muzyczny bezruch i cisza. Jednak czym dalej od ciszy, a dalej w stronę intencjonalnego wypełniania przestrzeni dźwiękami tym napierdala się mocniej. W tym wymiarze napierdala zarówno Kilar z "Kościelcem 1909" i William Basinski. Nie napierdala jednak Anna Maria Jopek. Dlaczego zapytacie wykluczam AMJ z tak zacnego grona? Otóż wyjaśniam - AMJ gra, posiłkując się oswojoną przez powyższe akapity manierą, chujowo. "Napierdalać" zatem oznacza grać ni mniej, ni więcej, dobrze. Jednak nie wystarczy grać dobrze - wszak można grać dobrze, lecz jednocześnie napierdalać w skali napierdalania słabo. Nam zależy na tym aby pokazać, czy skala napierdalania się kończy - a jeśli tak to znajduje się na jej krańcu.

W skali napierdalania wyżej sytuuje się muzyka, która spełnia także inne warunki. Bo oprócz tego, że ma być dobrze, winno być także głośno, głośno, agresywnie. Dodatkowym atutem, który sprzyja awansowi w skali napierdalania może być także muzyka pełna, dysonansów, zgrzytów, brudu i dźwiękowej przemocy. Melisa doskonale rozumie czym jest napierdalanie, a płyta "Dla Melizy" prawdopodobnie wypierdala skalę napierdalania w kosmos.

Absurdalność mocy napierdalania Melisy sprawia, że każda próba określenia, w którym miejscu skali znajduje się jej wymaga dodatkowego dopowiedzenia. "Dla Melizy" oraz koncertowy appendix w postaci "Koncertu w Chmurach" mocno kierują moje doświadczenia muzyczne z załogantami wytwórni Touch and Go - od Shellaca po Jesus Lizard. Gitara w Melisie osiąga kosmiczne możliwości generowania tła i hałasu, przesterowany bas, zgodnie z nauką wytyczoną przez Motorhead, Doom lub inne crustowe ekipy, podtrzymuje coś co można by nazwać w ostateczności melodią. Nie sposób także zauważyć pracy perkusji, która wykracza znacznie poza punkowe schematy nadając, skoro już przy Touch and Go jesteśmy, nieco Slintowej maniery, co zasłyszałem choćby w "gdzie giną gołębie". Jeśli myślicie, że Kim Gordon albo Lou Reed nie potrafi śpiewać, po czym stwierdzacie, że przynajmniej robią to w sposób, który jesteśmy w stanie przeboleć i wybaczyć, tak emo (gdzieś tam majaczą mi echa ukraińskiego Date Rape albo znakomity materiał od Bonito) zawodzenie przechodzące w przedrefluksowy ryk Mateusza Romanowskiego to wyraz wirtuozerii w braku możliwości wokalnych. Zapytacie czy to dobrze - no kurwa nie inaczej.

Oprócz piosenkowych form, które dodatkowo zaskakują chwytliwością na "Dla Melizy" znajdziemy także eksperymentalno - noise'owe momenty, gdzie szuranie łańcuchami towarzyszą gitarowym sprzężeniom jak w "martyrologii marketu" albo przywodzące na myśl Boris, zawodzące "prochy". Jest się w co słuchać, choć cała płyta trwa może z pół godziny.

Melisa wraz z dla "Dla Melizy" oraz "Koncercie w Chmurach" zaraz koło Sierści i Złotej Jesieni wraz z pozostaje jednym z najlepszych noise rockowych zespołów. Szapo ba.







Melisa 
Dla Melizy
Music Is The Weapon
27 września 2015

Melisa 
Koncert w Chmurach
wydawnictwo własne
17 stycznia 2015

CZYTAJ TAKŻE RECENZJE:
SIERŚĆ, "Sierść, sierść, sierść" 
SIERŚĆ, "Spoko, że wszyscy umrzemy"
30 KILO SŁOŃCA, s/t
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz