źródło: melisa.bandcamp.com/album/dla-melizy |
Na początek chciałbym jednak zwrócić uwagę, że określenie, że jakiś zespół "napierdala" jest stare jak noise, czyli prawdopodobnie jak sam świat. Obecnie napierdala się "napierdalaniem" przede wszystkim w odniesieniu do muzyki gitarowej - ileż razy widziałem to określenie w Noise Magazine, tego sam nie chcę wiedzieć, nie wspomniawszy o internetowych magazynach, zinach i blogach. Słowo "napierdalać" odmieniane jest w tak wielu muzycznych kontekstach, że chciałoby się, aż zadać pytanie - gdzie napierdalanie się kończy, a gdzie zaczyna? Czy należałoby może usystematyzować "napierdalanie" nie w ramach rutynowego i codziennego aparatu poznania lecz w usystematyzowanej metodologii? Czym w istocie jest napierdalanie?
Wstępna hipoteza powinna brzmieć następująco - napierdala każdy. Lecz czy aby na pewno? Przyjmijmy, że wartością zero w skali napierdalania będzie muzyczny bezruch i cisza. Jednak czym dalej od ciszy, a dalej w stronę intencjonalnego wypełniania przestrzeni dźwiękami tym napierdala się mocniej. W tym wymiarze napierdala zarówno Kilar z "Kościelcem 1909" i William Basinski. Nie napierdala jednak Anna Maria Jopek. Dlaczego zapytacie wykluczam AMJ z tak zacnego grona? Otóż wyjaśniam - AMJ gra, posiłkując się oswojoną przez powyższe akapity manierą, chujowo. "Napierdalać" zatem oznacza grać ni mniej, ni więcej, dobrze. Jednak nie wystarczy grać dobrze - wszak można grać dobrze, lecz jednocześnie napierdalać w skali napierdalania słabo. Nam zależy na tym aby pokazać, czy skala napierdalania się kończy - a jeśli tak to znajduje się na jej krańcu.
W skali napierdalania wyżej sytuuje się muzyka, która spełnia także inne warunki. Bo oprócz tego, że ma być dobrze, winno być także głośno, głośno, agresywnie. Dodatkowym atutem, który sprzyja awansowi w skali napierdalania może być także muzyka pełna, dysonansów, zgrzytów, brudu i dźwiękowej przemocy. Melisa doskonale rozumie czym jest napierdalanie, a płyta "Dla Melizy" prawdopodobnie wypierdala skalę napierdalania w kosmos.
Absurdalność mocy napierdalania Melisy sprawia, że każda próba określenia, w którym miejscu skali znajduje się jej wymaga dodatkowego dopowiedzenia. "Dla Melizy" oraz koncertowy appendix w postaci "Koncertu w Chmurach" mocno kierują moje doświadczenia muzyczne z załogantami wytwórni Touch and Go - od Shellaca po Jesus Lizard. Gitara w Melisie osiąga kosmiczne możliwości generowania tła i hałasu, przesterowany bas, zgodnie z nauką wytyczoną przez Motorhead, Doom lub inne crustowe ekipy, podtrzymuje coś co można by nazwać w ostateczności melodią. Nie sposób także zauważyć pracy perkusji, która wykracza znacznie poza punkowe schematy nadając, skoro już przy Touch and Go jesteśmy, nieco Slintowej maniery, co zasłyszałem choćby w "gdzie giną gołębie". Jeśli myślicie, że Kim Gordon albo Lou Reed nie potrafi śpiewać, po czym stwierdzacie, że przynajmniej robią to w sposób, który jesteśmy w stanie przeboleć i wybaczyć, tak emo (gdzieś tam majaczą mi echa ukraińskiego Date Rape albo znakomity materiał od Bonito) zawodzenie przechodzące w przedrefluksowy ryk Mateusza Romanowskiego to wyraz wirtuozerii w braku możliwości wokalnych. Zapytacie czy to dobrze - no kurwa nie inaczej.
Oprócz piosenkowych form, które dodatkowo zaskakują chwytliwością na "Dla Melizy" znajdziemy także eksperymentalno - noise'owe momenty, gdzie szuranie łańcuchami towarzyszą gitarowym sprzężeniom jak w "martyrologii marketu" albo przywodzące na myśl Boris, zawodzące "prochy". Jest się w co słuchać, choć cała płyta trwa może z pół godziny.
Melisa wraz z dla "Dla Melizy" oraz "Koncercie w Chmurach" zaraz koło Sierści i Złotej Jesieni wraz z pozostaje jednym z najlepszych noise rockowych zespołów. Szapo ba.
W skali napierdalania wyżej sytuuje się muzyka, która spełnia także inne warunki. Bo oprócz tego, że ma być dobrze, winno być także głośno, głośno, agresywnie. Dodatkowym atutem, który sprzyja awansowi w skali napierdalania może być także muzyka pełna, dysonansów, zgrzytów, brudu i dźwiękowej przemocy. Melisa doskonale rozumie czym jest napierdalanie, a płyta "Dla Melizy" prawdopodobnie wypierdala skalę napierdalania w kosmos.
Absurdalność mocy napierdalania Melisy sprawia, że każda próba określenia, w którym miejscu skali znajduje się jej wymaga dodatkowego dopowiedzenia. "Dla Melizy" oraz koncertowy appendix w postaci "Koncertu w Chmurach" mocno kierują moje doświadczenia muzyczne z załogantami wytwórni Touch and Go - od Shellaca po Jesus Lizard. Gitara w Melisie osiąga kosmiczne możliwości generowania tła i hałasu, przesterowany bas, zgodnie z nauką wytyczoną przez Motorhead, Doom lub inne crustowe ekipy, podtrzymuje coś co można by nazwać w ostateczności melodią. Nie sposób także zauważyć pracy perkusji, która wykracza znacznie poza punkowe schematy nadając, skoro już przy Touch and Go jesteśmy, nieco Slintowej maniery, co zasłyszałem choćby w "gdzie giną gołębie". Jeśli myślicie, że Kim Gordon albo Lou Reed nie potrafi śpiewać, po czym stwierdzacie, że przynajmniej robią to w sposób, który jesteśmy w stanie przeboleć i wybaczyć, tak emo (gdzieś tam majaczą mi echa ukraińskiego Date Rape albo znakomity materiał od Bonito) zawodzenie przechodzące w przedrefluksowy ryk Mateusza Romanowskiego to wyraz wirtuozerii w braku możliwości wokalnych. Zapytacie czy to dobrze - no kurwa nie inaczej.
Oprócz piosenkowych form, które dodatkowo zaskakują chwytliwością na "Dla Melizy" znajdziemy także eksperymentalno - noise'owe momenty, gdzie szuranie łańcuchami towarzyszą gitarowym sprzężeniom jak w "martyrologii marketu" albo przywodzące na myśl Boris, zawodzące "prochy". Jest się w co słuchać, choć cała płyta trwa może z pół godziny.
Melisa wraz z dla "Dla Melizy" oraz "Koncercie w Chmurach" zaraz koło Sierści i Złotej Jesieni wraz z pozostaje jednym z najlepszych noise rockowych zespołów. Szapo ba.
Melisa
Dla Melizy
Music Is The Weapon
27 września 2015
Melisa
Koncert w Chmurach
wydawnictwo własne
17 stycznia 2015
CZYTAJ TAKŻE RECENZJE:
SIERŚĆ, "Sierść, sierść, sierść"
SIERŚĆ, "Spoko, że wszyscy umrzemy"
30 KILO SŁOŃCA, s/t
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz